Zarejestruj się u nas lub też zaloguj, jeśli posiadasz już konto. 
Forum Radosna Twórczość Strona Główna

By Żyrafa - Wirujmy, wirujmy jak na karuzeli-

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Radosna Twórczość Strona Główna -> Jednoczęściówki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Żyrafa




Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/7
Skąd: Zgierz

PostWysłany: Wto 20:02, 06 Cze 2006 Temat postu: By Żyrafa - Wirujmy, wirujmy jak na karuzeli-

Moja pierwsza jednoczęściówka, drugie opowiadanie...
HISTORIA OPARTA NA FAKTACH...
Przeczytaj, skomentuj, skrytykuj...

Stoi na rozstaju dróg z oczyma zapuchniętymi od płaczu…
Kieruje wzrok ku masywnemu drogowskazowi, wskazującemu dwie zarośnięte ścieżki…
Czeka, aż ktoś podpowie jej, co ma zrobić, aż ktoś weźmie ją za rękę i poprowadzi we właściwą stronę, ale nikt nie przychodzi…
W takiej ważnej chwili została sama jak palec, a może nigdy nie było przy niej nikogo, kto mógłby pomóc…
Siada na ziemi i wpatruje się w czarne gwieździste niebo…
Każda gwiazda przynosi nowe wspomnienie…nowy ból.
- Tak wiele jeszcze chciałabym powiedzieć, tyle jeszcze zrobić…
- To zostań – rozpoczyna dialog sama z sobą.
- Ale ja już nie potrafię, nie potrafię iść dalej tą drogą. Za dużo na niej chwastów, wystających korzeni i ciemnych chmur nad głową. Za wiele ciemności…, a w mojej latarce wyczerpały się baterię…Nie mam nikogo, kto pomógłby mi wstać i iść dalej, gdy upadnę…Już nie potrafię…w kółko powtarzam, że będę silna i nie dam się podmuchom wiatru, które usilnie próbują złamać mnie niczym suchą gałązkę, ale to tylko puste słowa…
Jestem jak dewotka…
KONIEC!
Już dość uprzykrzania ludziom życia, marudzenia i niszczenia szczęścia wszystkich osób, na których choć trochę mi zależy. Zacznę jeszcze raz…tam na dole…będę miała tropikalne warunki – wieczne wakacje…- mówi, starając się uśmiechać przez łzy - Czy można płakać krwią?
- Nie, chyba nie, ale można mieć wyrzuty sumienia…Pomyśl ile ludzi zranisz…Jesteś egoistką…Czy ty…czy ty nie boisz się, choć trochę? – Odpowiada znów sama sobie.
- I to jak…boję się panicznie, ale co innego mi pozostało? Przez tyle lat szukałam siebie w brudnych kałużach i wreszcie znalazłam…znalazłam dziewczynę, która boi się żyć i boi się umierać…a jej misją jest niszczenie życia innych…Ja tak nie chcę!
Ludzie? A gdzie oni byli, jak ich potrzebowałam? Jak staczałam się niżej i niżej…? Wtedy ich nie było, a teraz im tak nagle na mnie zależy…
Zranię? Ależ owszem, po raz ostatni, nigdy więcej bólu, cierpienia…KONIEC! Popłaczą, popłaczą zapomną, a słońce wreszcie będzie zielone…
Egoistka? A czy ja kiedykolwiek mówiłam, że nią nie jestem? Zawsze byłam i będę, nawet w piekle…
- To, dlaczego jeszcze nie ruszyłaś się z miejsca? Stoisz tu już od dobrych dwóch dni..
- Idę, już idę…
Długowłosa dziewczyna podnosi się powoli z ziemi, jakby każdy ruch miał sprawiać jej ból. Niepewnie podchodzi do znaku i przygląda mu się dłuższą chwilę…
-W lewo, tak muszę iść w lewo
- Świat traci już ostatnie barwy. Pomyśl…już nigdy nie popatrzysz w gwiazdy, tam gdzie idziesz niebem – jest ziemia; nie pohuśtasz się na huśtawce, nie posłuchasz śpiewu ptaków, swoich ulubionych zespołów, nie popatrzysz na plakaty wiszące na ścianie i nie powzdychasz cicho na myśl, że Tobie też by się mogło w życiu udać…- po raz kolejny przemawia do siebie
- A pal licho to wszystko! – Krzyczy stawiając pierwszy krok.
Pierwszy krok…
Widzi małą, roześmianą dziewczynkę, biegającą po zielonej łące i śmiejącą się do słońca. Dziecko sypiące sobie piasek na głowę i ścigające się z wiatrem…
Beztroskie lata dzieciństwa, spędzone na zabawie…
Chwilę, w których liczyło się tylko to, że są...
- Umieram, by inni mogli się rodzić, by mogli zobaczyć niebieskie słońce, chowające się za żółte chmury – powtarza, idąc dalej.
Drugi krok, trzeci…
Pusta huśtawka bujająca się wolno na wietrze, gwieździste niebo i dziewczyna pisząca coś na kartce, słuchająca kłótni swoich rodziców. List pożegnalny…
Czwarty, piąty, szósty…
Maj…Wiosna…Cztery osoby idące wesoło przez wyboistą drogę. Takie inne… tak podobne…
Zapach konwalii…
Smak truskawek…
Dwudziesty, dwudziesty pierwszy, dwudziesty trzeci…
Powoli zaczyna biec…Coraz szybciej i szybciej…Jakby gonił ją strach…goniła niepewność…
- I’m going into the light to the dark…
Światło…
Przed oczyma stają zgaszone światła, czarne ubrania. Żałoba…
Śmierć Białego Posłańca…
Śmierć kogoś, kto nie powinien umrzeć…
Kto dawał siłę i nadzieję całemu światu…
Łzy…pełno łez…Przez dłuższą chwilę stoi w miejscu, nie potrafiąc się ruszyć.
- Ojcze Święty…to dla Ciebie!
Niepewny krok w tył…kolejny…Odwraca się…
Wraca…Idzie, co chwilę odwracając się w tył, jakby patrząc, co straciła…
Wraca do punktu wyjścia i teraz już pewnie przedziera się przez chaszcze na prowadzącej w prawo ścieżce.
- Żyję, dla tych, którzy chcą, żebym umarła…, przynajmniej do następnego skrzyżowania…
***


Nie wiem po co...
Nie wiem czemu...
Przepraszam za ten chłam...
Tak po prostu...

Ile można błądzić korytarzami duszy??

Jeśli wbijesz mi sztylet w plecy, to umrę?
Tylko powierzchownie…

Ile można chodzić kanałami serc??

Jeśli uśmiechniesz się do mnie przyjaźnie, to obdarzysz mnie promykiem szczęścia?
Tylko na chwilę…
Czy gdy zapłaczesz, to będę płakać razem z tobą?
Nie wiem…

Ile można czytać słowa zastygłe na ustach??

Za dużo pytań stawiasz, mój drogi…
Jak małe dziecko, które dopiero uczy się żyć i którego światopogląd trzeba odpowiednio ukształtować.
Czuję, że gdybym tylko chciała, to mogłabym postawić cię na kole garncarskim i lepić z gliny twojego umysłu tak jak mi się podoba; ale ja taka nie jestem, nie będę niszczyć tej i tak mizernej już pozostałości po przebojowym, energicznym człowieku.
Kochany, odszedłeś…
Dlaczego?
Dlaczego zostawiłeś mnie samą z tą marną imitacją twojej osoby?
Już nie wiem, kim jesteś i nie wiem, kim ja jestem…
Siebie odnalazłam w tobie, a teraz straciłam nas oboje…
Próbuję się śmiać, tak jak kiedyś, gdy byliśmy jeszcze młodzi i głupi, ale mój śmiech zagłuszają spadające z twoich brązowych oczu łzy.

Ile można słuchać spadających łez??

Wsłuchuję się w nie, przypominając sobie słowa piosenki, którą kiedyś dla mnie napisałeś.

Ile można wierzyć, że to się kiedyś uda..??

Wtedy pisanie sprawiało ci jeszcze radość; śpiewanie, nagradzane moimi gromkimi oklaskami przynosiło ukojenie. Dlaczego to się zmieniło?

Przecież wiesz...

Po prostu stałeś się zbyt pewny siebie, mój Książe. Słysząc wciąż pochlebne opinie na swój temat pogrążyłeś się w mniemaniu, że jesteś Bogiem i nic się z tobą równać nie może.

I ja tez wiem,

Sądziłeś, że czego byś nie zrobił, fani i tak będą cię wielbić. Spójrz prawdzie w oczy stałeś się zwykłym rozpuszczonym gwiazdorem, zmieniającym się z dnia na dzień.
W moich oczach straciłeś wtedy cały autorytet i podziw, ale moje zdanie się nie liczyło. Ja zawsze byłam tylko przyjaciółką. Tą, która pocieszała…Ta, z którą można było wejść na najwyższe drzewo i patrzeć na wszystko z góry…Tą, która zawsze była przy tobie, która…cię kochała….

...że jesteśmy tylko ludźmi
(…)…że mamy swoje wady i to nie zmieni się…(...)

Niewiedza, rzecz ludzka, miłość też. Patrzyłeś w jej oczy, tak jak ja wpatrywałam się w twoje. Kim ona była i jakim prawem zabrała mi ciebie? Pojawiła się tak nagle, zawróciła ci w głowie, uwodziła, aż wreszcie upokorzywszy cię przed całym światem, odeszła z prędkością światła. Załamałeś się, myślałeś, że ona naprawdę cię kocha? Phi. Powiem ci, że nic do ciebie nie czuła, kochany, prócz naturalnego pociągu do osoby twojego pokroju. Zniszczyła ci życie, rozkochała w sobie twojego barta i przyjaciół. Wiedziałam, że tak będzie, ale nie słuchałeś…

Nie zawsze można być razem...
Nawet, gdy się bardzo chcę...

Siedzę teraz obok ciebie, w sercu mam zupełną pustkę. Kocham człowieka, którego już nie ma i który nie powróci…nigdy. Patrzysz na mnie, ale już po chwili chowasz twarz w dłoniach. Nie bój się, ja cie nie skrzywdzę…nie potrafię. Mój książę z bajki, pozwól mi jeszcze raz wtulić się w siebie, pozwól po raz ostatni złożyć pocałunek na sinych od zimna ustach…


Na przekór wszystkiemu
Na przekór niczemu
Na przekór sercu i duszy...

Próbowałam wszystkiego, ale jestem bezradna. Nie potrafię uleczyć tej głębokiej rany na twojej psychice. Może uleczy ją czas… A może pozostanie na zawsze…
Królewiczu, nie chcę tego robić,…ale muszę.
Zostawiam cię, żebyś kiedyś mógł do mnie powrócić…
Wszystko kiedyś wraca…
Bo życie jest jak bumerang…

…wspólnej podróży nadchodzi kres...

***
„ Dorośli nie pamiętają,
Jak to jest być dzieckiem.
Naprawdę nie pamiętają, wierz mi.
Zapomnieli o ile większy wydawał się świat.
Jak trudno było wdrapać się na krzesło.
I jak to było zawsze patrzeć do góry.
Zapomnieli.
Już tego nie wiedzą.
Ty też zapomnisz.
Czasem dorośli opowiadają,
Jak to było pięknie być dzieckiem.
Nawet Marzą o tym, by znowu nim być.
Ale o czym marzyli, będąc dziećmi?
Jak myślisz ?
Sądzę, że marzyli o tym, by w końcu dorosnąć. „*



Znika ból i cierpienie. Osamotnienie ustępuje miejsca uczuciom górnolotnym. Miłość, radość, przyjaźń. Królują, napawając się esencją władzy. Jak długo? Przecież bariery kiedyś pękną. Czasami wyidealizowany świat gorszy jest od tego zduszonego i stłamszonego. Strasz się zapomnieć ? A przecież sam mówiłeś, że przeszłość to część Ciebie i nie chcesz jej tracić. Młody i głupi, co ? Nie, ty głupiejesz z wiekiem. Kiedyś dostrzegałeś smutek, żal i całe zło tego przeklętego świata. A dziś ? Dziś uwierzyłeś w bajeczki dorosłych opowiadające o chwilowych problemach potępionych nastolatków. Bajeczki o chwilowej tendencji do popadania w melancholie i zadumę. Chcesz, to opowiem ci bajkę o głodujących w Afryce, o ludziach umierających na raka i zwierzętach ginących z rąk producentów futer. Nie chcesz? A tak, zapomniałam, wyrosłeś już z tych dziecinnych opowieści dla przedszkolaków.
Zatraciłeś się w swojej wszechwiedzącej dorosłej egzystencji. Zapomniałeś. Zapomniałeś jak to jest być młodym i głupim. Żyć we własnym, urojonym świecie. Walczyć na ringu z codziennością. Zapomniałeś o królewnie zamkniętej w wieży, rycerzu na białym rumaku. Tracąc wszystkie wspomnienia, mnie też straciłeś. Żyłam wśród nich, napawając się cicho esencją władzy; przeszukując każdy zakamarek twojego umysłu.
Nienagannie ułożone włosy, wyprasowany garnitur i elegancka teczka w ręku.
‘ Pan Dorosły ‘ idzie do pracy – Dorosłe zajęcie dla Dorosłych.
Bez zastanowienia mijasz karuzelę, huśtawki , sklepik, w którym lizaki mają lizakowy smak. Nie zatrzymasz się nawet, żeby westchnąć pod wąsem. Nie. Nie warto marnować cennego czasu, na coś o czym nie masz już bladego pojęcia. Codziennie wpajasz mi zasady moralne, które nakazują utrzymywać nienaganny porządek, być miłym, sympatycznym gdy trzeba. I posłusznym. A gdzie tolerancja, własne zdanie i obiektywna samoocena? Gdzie współczucie i chęć niesienia pomocy?
Robisz ze mnie dorosłą, podczas kiedy ja dzieciństwa nie chcę tracić. Myślisz, że skoro byłeś wielką gwiazdą to wszystko możesz, że masz dzięki temu zwolnienie z prawego życia? Nawet nie próbujesz mnie zrozumieć. Ty mogłeś popełniać błędy, ale mi na to nie pozwalasz. Jak nie na błędach, to na czym mam się uczyć? Bo ty nie jesteś żadnym przykładem. Basówkę rzuciłeś w kąt, żeby nie przypominała.
Nie jesteś dorosły !
Jesteś tylko przestarzałym modelem dziecka.
Takim zużytym, pluszowym misiem, którego rzucono w kat.
Ja nigdy nie dorosną ! Nie chcę zapomnieć, jak to jest być dzieckiem…

„Cóż to? Nie potrafisz już? I czemu ten wilk jest taki szczęśliwy,
skoro przed chwilą, przed tak krótką chwilą, stracił już resztkę swojej rodziny?
I czemu motylek, upadły motylek, z zerwanym przez człowieka skrzydłem,
dotyka kwiatów, powoli, zgrabnie, i patrzy z czułością na małą wydrę?

I gdzie tu prawda, mój rysowniku, i gdzie tu jest ukryty sens?
Byś go odnalazł, ty marny człeku, napiszę jeszcze jeden wers.
Kolejną strofę, kolejny przykład, kolejny pokażę twej kredki błąd,
aż wreszcie kiedyś, wśród słońca blasku, podpali ono twej kartce ląd.

Być może wtedy, być może wówczas, gdy już dostrzeżesz świata zło,
i kiedy iskier, na twoją kredkę, i kiedy ich tam spadnie sto,
to może wtedy, to może wówczas, może odmieni się twój los,
może do śmieci, kolejnych śmieci, wrzucisz złamanych kredek stos.

I wtedy pomyśl, i wtedy przystań, by zrozumieć już owy sens,
i wtedy przestań, i wtedy spróbuj, wyrzucić ostatnich kredek pięć.
I przestań kłamać, przestań kłamać, zacznij rysować normalny świat,
i nie uciekaj, i nie zapomnij, że zło to także jego brat...”
**


* Kornelia Funke; „ Król Złodziei „
** by Adelaida




Zabiłam marzenia.
Wzięłam złotą siekierę i odcięłam im skrzydła, bo chciały polecieć za daleko.
Zniszczyłam wiarę i nadzieję.
Spaliłam je w piecu, bo przeszkadzały mi w cierpieniu.
Wyrzuciłam radość życia i szczery uśmiech.
Udusiłam i poderżnęłam gardło, przecież muszę chować się za maską melancholii.
Wskrzesiłam ból, smutek, poczucie osamotnienia.
Założyłam na siebie strój męczennicy i człowieka niezrozumianego przez świat.
Przyciągam wzrok.
Bo teraz w modzie jest być oryginalnym.
Bo teraz w modzie jest cierpieć, płakać i zabijać się.
Bo teraz modne jest bycie niezrozumiałym, melancholijnym, filozoficznym i uczuciowym.
Inni odpadają.
Za bardzo się wyróżniają z tłumu oryginalnych klonów.
Upadłam.
I co z tego?
Przecież nie ma sensu się podnosić, muszę dalej grać swoją rolę.
Musze pełznąć po ziemi i odrzucać wyciągnięte w moją stronę dłonie.
Dlaczego?
Bo inni tego oczekują, inni mnie za taką uważają, a może taka jestem…
Zbiłam lustro.
Będę mogła kolejne siedem lat przeżyć w nieszczęściu.
Uciekam od rzeczywistej rzeczywistości, kolorów i dobrych opinii.
Radość mi nie potrzebna.
Zamknięta w złotej klatce, pod presją tłumu, chowając się pod swoją maską.
Czy tak trudno jest zrozumieć?
Popadając w skrajności, będąc w stanie emocjonalnego wyczerpania wstaję, zabieram siebie i odchodzę, zostawiając za sobą kolejne chwile, czekające na zapomnienie.
Może wrócę?
Nie wiem…
Spacerując na deszczu, zakładam na głowę aureolę.
Aureolę czarnego anioła.
Uciekam?
Być może.
Od siebie.
Stojąc w lesie czuję się winna całemu złu tego świata.
Patrząc w bezgranicznie czarne, nocne niebo czekam spokojnie na radosną śmierć.
Stanęłam przed lustrem.
Kim jestem?
Człowiekiem, który dążąc do oryginalności stał się zwyczajny.
Nie tego chciałam.
I po raz kolejny czekam na zrozumienie.
Bo ja już zrozumiałam.
Ludzie umierają na AIDS
Ptasia grypa się szerzy
Dzieci w Etiopii głodują
I moda na sukces się nie kończy
Jestem nikim i współczuję tym, którzy są kimś.
Cierpiałam i współczuję tym, którzy tego nie doznali.
Zrzuciłam maskę, założyłam nową.
Maskę sztucznej radości.
Bo odchodząc w popłochu zapominamy, przed czym uciekamy…

_________________


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Żyrafa dnia Pon 18:49, 06 Lis 2006, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A-Adeleida
Członek Władzy Absolutnej



Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Śro 14:44, 07 Cze 2006 Temat postu:

Ach... opowiadanie o dorosłych jak zwykle WSPANIAŁE Smile). Po prostu słów mi już brak na Twoją twórczość, Kochana

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Emereth




Dołączył: 22 Kwi 2006
Posty: 637
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/7
Skąd: Czwa

PostWysłany: Śro 14:54, 07 Cze 2006 Temat postu:

Tak.Wspaniałe.I nawet nie wiem co mam więcej napisać ^^.Więc może nic już nie napiszę?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tear's_hunter




Dołączył: 02 Cze 2006
Posty: 215
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: z nieba xP

PostWysłany: Śro 16:47, 07 Cze 2006 Temat postu:

piekne.
widzisz, nawet mi się podoba xP
a ja wybredna jestem...

no, pięknie, pięknie...
i czekam na więcej (bo jak zwykle mi mało..)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Żyrafa




Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/7
Skąd: Zgierz

PostWysłany: Czw 21:16, 29 Cze 2006 Temat postu:

Dzięki dziewczyny
Adelaido, a widzisz, a mówiłaś , że twój wiersz się nie nadaje A on tu właśnie BARDZO pasuje




Topię się w atramencie twoich słów, wyciągniętych z zaczarowanego kałamarza.
Z tego zielonego. Stojącego na półce przez wiele lat. Pokrytego kurzem.
Patrzę, jak wolno i dobitnie próbujesz nadać mowie idealny kształt. Żadna litera nie może wyjść po za linijkę. „ O” musi być okrągłe jak księżyc w pełni; Każda kropka musi stać równo nad „ i”.
Perfekcjonista? Może.
Czytam dokładnie; słowo po słowie, zdanie po zdaniu. Nawet gdybym była ślepcem dostrzegłabym, że jesteś zdenerwowany jak nigdy. Ręce ci się trzęsą, przewracasz oczyma na wszystkie strony, a ton głosu wznosi się i opada.
Nigdy nie byłeś dobry w te klocki, co ?
Ciszę panującą wśród ulicznego gwaru zagłusza jedynie odgłos pękających na mojej twarzy różowych balonów. Guma. Słodka, owocowa. Ta z rysunkiem Kaczora Donalda na opakowaniu, kupiona w osiedlowym sklepiku.
- A więc rozumiesz? To sprawa życia i śmierci. – powtarzasz to od godziny, a ja znudzona zawsze kiwam głową, pozornie z takim samym zainteresowaniem.
- Do czego zmierzasz? Chcesz pourywać im głowy jak szmacianym lalką, czy spalić w płomieniach dziecięcej naiwności ? – pytam, a ty spoglądasz na mnie z wyrazem wyższości na twarzy.
- Nie, zasługują na coś więcej


*

„ 3 piątek listopada.

To był kolejny jesienny poranek. Słońce dopiero wschodziło, liście spadały z drzew, wiatr zawodził smutne piosenki. Codzienna rutyna. Brudna, stara ławka skrzypiała pod naszym ciężarem. Komunikowaliśmy się bez słów. Ona znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Nauczyła mnie wszystkiego. Pokazała świat inny niż dotychczas.
„ Zabij, by żyć „ – mawiała. Nie rozumiałem.
Wstała, rzuciła w moją stronę wymowne spojrzenie.
Wstałem i bez słowa podążyłem za nią.

Na brudnej, starej ławce siedział człowiek. Człowiek jakich tysiące. Młody, z butelką taniego wina w ręku. Pijany. Okulary, dwudniowy zarost. Człowiek jakich tysiące. Serce wytatuowane na ramieniu…
- Przypomina ci kogoś – zapytała.
Raz w życiu widziałem takiego człowieka. Widziałem, jak zabija mojego ojca.
- Więc zabij – szepnęła, wyjmując z kieszeni nóż i wyciągając go w moją stronę. – Zabij by żyć…
Wahałem się tylko chwilę. Przejechałem dłonią po zimnym, błyszczącym ostrzu. Mężczyzna nieprzytomnie wpatrywał się w niebo. Niepewnie zadałem pierwszy cios, prosto w serce na ramieniu. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie przestraszony. Wtedy zrozumiałem. Napawałem się jego lękiem, karmiłem cierpieniem. Próbował uciekać, bezskutecznie. Goniłem go niczym wilk swoją ofiarę, zadając kolejne rany. Przybiłem do ziemi pozwalając mu się wykrwawić. Zlizałem krew z jego martwych kończyn, czując się silny jak nigdy. Mocny jak nigdy. Niepokonany…”


Pamiętnik opadł z hukiem na ziemie. Cztery pary oczu wpatrywały się w niego ze strachem. Nie wiedzieli co myśleć. Zaledwie przed miesiącem zgodzili się wziąć udział w akcji wspierającej niemieckie sierocińce. Chwyt marketingowy. Przyjęli do siebie chłopca w ich wieku.
„ Sierota w otoczeniu gwiazd „ , „ Tokio Hotel adoptują dzieciaka „ , „ Wychowanek Gwiazd „ – gazety wprost prześcigały się w donoszeniu o jego każdym kroku. Stał się osobą medialną. Wszyscy go kochali. Sympatyczny blondynek, zawsze doprowadzający wszystko do idealnego stanu. Perfekcjonista? Może. Wychowała go ulica. Matka zmarła przy porodzie, a ojciec został zamordowany. Nie wiedzieli co myśleć.
- Miałem rację, to nie był sen! Kur*a – dredowłosy jako pierwszy odważył się przerwać ciszę.
- Zamknij się Tom! Nie rozumiesz?! On jest zabójcą do chole*y. Te artykuły o niewyjaśnionych zgonach. O zgonach ludzi z sercem na ramieniu! To on! Zabójca, morderca. Musimy coś z tym zrobić ! – Bill poderwał się z podłogi i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
- Ale…ale…on, on…
- No wykrztuś to wreszcie Gustav!
- On cie nie widział , prawda?
- Do chole*y, a czemu miałby… - blondyn nagle zamarł, wpatrując się z wyrzutem w swoje dłonie
- Tom! Nie widział Cię, tak? Nie musimy się bać? – ponaglał perkusista
- Tom ! – zdenerwowany Georg próbował wyrwać go z letargu.
- Widział. To był jesienny poranek. Obudziłem się wcześnie. Dość wcześnie, by zobaczyć jak wykrada się z domu. Śledziłem go. Usiadł na starej, brudnej ławce, tuż obok ubranej na czarno dziewczyny. Nim zdążyłem się spostrzec, ławka była pusta, a oni zmierzali w kierunku centrum miasta. Ulice były puste. Pod sklepem stał człowiek, taki jak tysiące innych ludzi. Miał tatuaż na prawym ramieniu. Podała mu pistolet. Wystrzelił. Trzy razy. – blondyn przerwał na chwilę by zaczerpnąć oddech – Odwrócił się i zobaczył mnie. W piżamie, wpatrującego się ze strachem przed siebie. Uciekłem.
- Kur*a, musimy zawiadomić policję, jak najszybciej



*


- Pistolet, nóż? – pytam, a ty spoglądasz na mnie zamyślony.
- Jaki on jest? – odzywasz się nagle. Czemu nigdy nie odpowiadasz na moje pytania? Myślisz inaczej, a przecież to ja cię wszystkiego nauczyłam. Indywidualista? Może.
- Kto? Bill? Udaje romantyka, wrażliwca. Pozer. Łamię damskie serca jedno po drugim. Rzuca dziewczyny jak rękawiczki, wykorzystuje, bawi się i zdradza na ich oczach.
- Chcesz się zemścić ?

*

Dzwonek w domu Kaulitz’ów zabrzmiał długo, a ochryple. Nikt nie otwierał. Kobieta spróbowała jeszcze raz. Nic.

*

- Bill, ktoś dzwoni, to na pewno on. Chcę nas zabić , zamordować! AAAA!! – chłopak zaczął wpadać w panikę
- Uspokój się debilu. Pizze zamawiałem.
- A jak to on?
- Chce nas zabić
- NIEE!!!
- Zamknijcie się wszyscy – uciszył ich basista – Ciągnijmy słomki, kto wylosuje najkrótszą otwiera drzwi.
- A co z resztą? – zapytał wątpliwie Gustav
- Reszta leci najkrótszą drogą nad jezioro – odpowiedział.
Chłopak wyciągnął z kieszeni dwie słomki, które nie wiadomo po co nosił ze sobą zawsze. Pociął je zgrabnie na cztery nierówne kawałki i spojrzał karcąco na towarzyszy.
Jeden za drugim, starali się nie trafić na ta najkrótszą.
- Ch***ra – rozległ się wrzask Billa
- Otwórz, ktoś dzwoni

*

Za którym podejściem drzwi otworzyły się powoli, a niepewnie. Kaulitz wydawał się być zmieszany widząc młodą blondynkę zgrabnie opierającą się o drzwi.
- Co ty tu robisz, złotko? – zapytał z uśmiechem; nerwowo rozglądając się dookoła.
- Masz może ochotę wyskoczyć na spacer ? – zapytała
- Z tobą zawsze.
Bill, po raz wtóry upewnił się, że nikt ich nie śledzi, po czym ruszył za dziewczyną uśmiechnięty od ucha do ucha.

*

Ten idiota jest jeszcze mniej inteligentny niż myślałam. Sztuczny uśmiech, krótka spódniczka i już jest mój. Wydaje się taki pewny siebie. Jeszcze nie wie co go czeka. Spoglądasz na mnie zza krzaków, aby upewnić się, że wszystko idzie zgodnie z planem, po czym pędzisz zająć się pozostałą trójką. Wszystko przewidziałeś, tak ? Strateg? Może. Wiedziałeś, że tu przyjdą. A jak dobrze mnie znasz ?
Dochodzimy na miejsce.

*

Blady mężczyzna spojrzał jeszcze raz na związanych członków zespołu Tokio Hotel. Związani , zakneblowani, obciążeni żelaznymi łańcuchami. Próbowali się wyrwać. Głupcy. Wszystko idzie zgodnie z planem. Wyjrzał z ukrycia i ujrzał swoją ‘ przyjaciółkę ‘ zabawiającą się z tym palantem Billem. To była jedyna luka w jego wizji. Chłopak mógł przecież nie być takim, jak go opisała. Ale był. Dziewczyna właśnie przykuwała go do drzewa, pozbawiając przy tym sporej części garderoby. Czas wkroczyć do akcji. Zawołał ją do siebie, na tyle dyskretnie aby długowłosy nie usłyszał.


*


Leżą już pod drzewem, wszyscy trzej. Będą patrzeć jak morduję ich brata, przyjaciela. Jak zalewa go krew, kawałki skóry odpadają, jak umiera… Wpatruję się w Twoje błękitne oczy, upewniając się, że właśnie tego ode mnie oczekujesz. Uczeń przerósł mistrza, co? Ambitny? Może. Zwracam się ku mojej ofierze, napawając się strachem w jego oczach. Karmiąc się jego cierpieniem. Sztylet tuż przy jego skórze. Wolno, szybko, wolno. Zrywam skórę, przecinam mięsnie. Kawałek po kawałku. Wyje z bólu. Zlizuję płynącą po nim krew. Wolno, szybko, szybko. Zrywam skórę, przecinam mięśnie. Obdzieram z życia. Za wszystkie noce, za chwile , których nie było. Umiera na moich oczach. Szybko, wolno, wolno. Zlizuję płynącą potokiem krew.
- Giń, kochany. To za nas ! – ostatni cios w serce…na ramieniu.
Wpatruję się w twoje błękitne oczy.

- A więc rozumiesz ? To kwestia życia i śmierci – powtarzasz to od godziny, a ciszę wpatrzoną w nas zagłusza tylko odgłos pękających na mojej twarzy różowych balonów. Guma. Słodka, owocowa. Ta z rysunkiem Kaczora Donalda na opakowaniu, kupiona w osiedlowym sklepiku.
O zachodzie słońca.
A więc zabij, zabij by żyć...




TRAGEDIA?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Violcia




Dołączył: 06 Lip 2006
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Śro 20:15, 12 Lip 2006 Temat postu:

To opowiadanie jest piękne, ale...
Straszne, zabić... tak po prostu, bez skrupułów...
Jakby życie było niczym...
A może rzeczywiście jest niczym...
Tego nie wiem, ale text piękny:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Żyrafa




Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/7
Skąd: Zgierz

PostWysłany: Pią 14:43, 11 Sie 2006 Temat postu:

„A kiedy zaśniesz, w środku nocy, pozwalając odpocząć marzeniom, dając spokój wspomnieniom – życie upomni się o Ciebie. Kroplami deszczu zastuka o twoje szyby, próbując wedrzeć się do środka. A później spłynie, powoli, schnąc w blasku wschodzącego słońca. „***

Zniszczony, stary miś.
Brudna zabawka, ukryta niczym najcenniejszy skarb. Ukryta pod burzą twoich kasztanowych włosów. Tak pięknie wyglądasz, gdy śpisz…


***
Zielony, malutki pokój promieniował dziś wyjątkowym szczęściem. Wypełniony dziecięcą radością. Taką, najpiękniejszą na świecie, bo prawdziwą.
Na podłodze leżał prezent, taki duży, przewiązany czerwoną wstążką. Uśmiechnięta dziewczynka wpatrywała się w pudełko, niezdarnie próbując zedrzeć z niego papier. Małymi rączkami wyciągnęła ze środka wielkiego pluszowego misia. Misia, który miał towarzyszyć jej już zawsze i nie opuścić na krok. Nazwała go Alfred.

Alfred dorastał razem z nią. Przyglądał się jak przygotowuje herbatkę dla lalek, czy zjada czekoladę, brudząc przy tym całą buzię. I uśmiechał się pod nosem, bo wiedział, że ten czar kiedyś pryśnie i że ona także dorośnie, zapomni o swoim misiu i rzuci się w wir dorosłości.
Towarzyszył jej na huśtawkach i podczas najważniejszych klasówek w szkole. Pozował do zdjęć i wysłuchiwał historii o niespełnionej miłości. Znał na pamięć ceny wszystkich kosmetyków i adresy najmodniejszych sklepów. Nigdy jej nie opuszczał. A ona wiedziała, że Alfredowi może powiedzieć wszystko. I kochała go za to.

Któregoś dnia, przyglądali się razem dzieciom na placu zabaw. To było na dzień przed studniówką . Piękna, czerwona suknia od tygodni wisiała w szafie, a ona nawet jej nie przymierzyła. Wolała wpatrywać się w uśmiechnięte twarze ludzi, którzy jeszcze niczym nie muszą się przejmować. Małych ludzi, którzy beztrosko spędzają czas, ciesząc się po prostu z tego, że są. Alfred wiedział, że i ona pragnęła znów być taka mała, skakać na skakance, a przecież była o krok od dorosłości, od czegoś o czym zawsze marzyła.
Przypatrywali się w milczeniu, ciesząc się ostatnimi wspólnie spędzonymi chwilami.
Nawet nie zauważyli, że zaczął padać deszcz. Siedzieli tam dalej przywołując przeszłość.

Zostawiła go na półce, przykryła stosem nie potrzebnych już rzeczy. Po co komu stary, zniszczony miś? Po raz pierwszy został sam i wiedział, że już po niego nie wróci.

Przed szkołą stało już mnóstwo ludzi, kiedy wysiadała z samochodu w swojej czerwonej sukience. Jego nie było. Czekała, zastanawiając się, co też mogło się stać. Przecież nigdy się nie spóźniał, zawsze przychodził. Przecież ją kochał…Georg Listing był w nią wpatrzony jak w obrazek. Dojrzały, odpowiedzialny…dorosły człowiek…Pamiętała radość rodziców, gdy dowiedzieli się z kim spotyka się jej córka. Sławny basista Tokio Hotel wybrał akurat ją spośród tysiąca, a może nawet miliona fanek. Ten wieczór planowali już od dawna, miał być najpiękniejszym w ich życiu. Wreszcie go dostrzegła, w towarzystwie długonogiej blondynki o ponętnym biuście. Nie zalała się łzami, nie wybiegła z płaczem.
- Tak to już jest w świecie ludzi dorosłych, mała. Przyzwyczaj się, już nie jesteś dzieckiem – powiedział mijając ją , jakby nic się nie stało.

Krople deszczu stukały energicznie o szyby zielonego, małego pokoju. Alfred przysłuchiwał się im z rosnącym zaciekawieniem. Wsłuchiwał się w nie nadal, kiedy przyszła ona – cała przemoczona, w swojej czerwonej sukience. Wyciągnęła go spod sterty niepotrzebnych rzeczy z uśmiechem na twarzy. Tak jak czteroletnia dziewczynka otwierająca swój urodzinowy prezent. Wtulił się w jej ramiona z ufnością, patrząc jak wybiega na ulicę. Jak biegnie przed siebie krzycząc : „ Ja nie chcę być dorosła, misiu! Nigdy nie chcę być dorosła!„
Jak wpada pod samochód nieuważnego kierowcy, po kilku piwach. Dorosłego, który nie dorósł do dorosłości. Towarzyszył jej w drodze do szpitala, trzymając ją za rękę, wiedząc, że wszystko będzie dobrze. Syreny wyły, ludzie płakali, a Alfred po prostu był przy niej. Tak jak zawsze. I razem z nią zasnął, czuwając by nie przyśniły się jej koszmary. Przykryty burzą kasztanowych loków, na jednym ze szpitalnych łóżek.

***
To już cztery lata, jak zapadłaś w śpiączkę, Kim. Cztery długie lata, spędzone na wylewaniu łez. A ja wciąż mam nadzieję, że się obudzisz, wiesz? Że życie się o Ciebie upomni. Słyszysz deszcz? Jak stuka o szyby, próbując dobić się do środka?
Moja mała córeczko…Obudź się proszę, za chwilę wstanie słońce. Za chwilę zacznie się nowy dzień…


***
A on?
Nigdy nie wrócił. Gra dalej wciąż doprowadzając swoje fanki do szału. Rzucił się w wir dorosłości i zapomniał o swojej koleżance. O dziewczynie, która pozostała dzieckiem, na dzień przed swoimi osiemnastymi urodzinami. Zapomniał i nie przyjedzie na białym koniu by jednym pocałunkiem wyrwać Kim ze stuletniego snu. Nie wrócił…

„ Czasami czas zamiera. I choć mijają dni i miesiące, wciąż jest tak samo. Wciąż przeżywamy ten sam dzień od początku, bo gdy czas znowu ruszy nie będziemy mogli go dogonić. „


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Even in hell




Dołączył: 10 Sie 2006
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Pią 16:26, 11 Sie 2006 Temat postu:

Jak kruche jest szczęście.
Jak krótko trwa prawdziwa radość...
Ładnie, może nie pięknie, ale ładnie.
"Jak wpada pod samochód nieuważnego kierowcy, po kilku piwach. Dorosłego, który nie dorósł do dorosłości. Towarzyszył jej w drodze do szpitala, trzymając ją za rękę, wiedząc, że wszystko będzie dobrze."

Brzmi trochę tak, jakby to ten kierowca towarzyszył w drodze do szpitala, a to był Miś, prawda?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
koukounaries
Szkolony Moderator



Dołączył: 29 Mar 2006
Posty: 148
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Pią 16:33, 11 Sie 2006 Temat postu:

Podobało mi się. Aż do momentu, kiedy pojawił się ten Georg. Wtedy odechciało mi się czytać, ale doczytałam, bo masz styl i przypada mi do gustu to, co napisałaś.

P.S. Dlaczego nie stworzyłaś własnej postaci...? Przecież TH w opowiadaniach już się przeżarło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Żyrafa




Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/7
Skąd: Zgierz

PostWysłany: Pon 18:48, 06 Lis 2006 Temat postu:

Zabij mnie, zabij.
Dzięki temu zmienisz świat
Zniszcz mnie, pchnij nożem w plecy
Jeszcze dziś, jeszcze teraz
pozwólmy złu zatriumfować
Wirujmy, wirujmy jak na karuzeli


Dookoła nie panował mrok, egipskie ciemności nie zapadły. Drzewa nie szeptały smętnych pieśni, a niebo nie roniło łez. Słońce schowało się za chmurami. Takimi zwyczajnymi, które można nabyć w każdym osiedlowym sklepiku. Pogoda była znośna. Ni to zimno, ni gorąco. I tylko wiatr psuł jesienną monotonie. Silnymi podmuchami porwał drzewa do rytmicznego tańca. Wyginał je na wszystkie strony nie szczędząc przy tym siły i zapału. Spódnice dziewcząt unosił w górę, zabierał chłopcom kapelusze, a pranie zrzucał ze sznurów.
Scenariusz z pierwszej lepszej książki.
Po ulicach spacerowali ludzie rozmaitej postury. Uśmiechnięte dzieciaki, zbuntowana młodzież i nadęci dorośli.
Stereotypy wyjęte z kolorowego czasopisma.
Jedni potępiali samych siebie, drudzy potępiali potępiających, a jeszcze inni potępiali potępienie. Wybuchowa mieszanka uczuć wstrząsająca każdym z osobna przejawiała się w rozmaity sposób. Sznyty na rękach, krótkie spódniczki, łzy, papierosy, czy uliczne bójki były przejawem wyrażania siebie. Subkultury zwalczały się nawzajem, dzieląc zło na właściwe i niewłaściwe. Nietolerancyjność była tolerowana od zawsze. Postawa sprzeczna była karana. Należało zwalczać wolność słowa i ucinać skrzydła. Bezskrzydłe dzieci nauczono korzystać z windy. Takiej małej papierowej klatki w kolorze zgniłych winogron. Już od małego kazano im studiować uśmiech i przyjmować uwagi z pokorą. Bo przecież jakie problemy mogą się tyczyć kilkuletnich „pół-ludzi”? Żadne według ogółu. Według nielicznych, ogromne.
Postrzegane jako wiecznie wesołe, dzieci biegały więc po ulicach beztrosko i swobodnie.
Nie dostrzegały zła, bo go nie znały. Przecież starsze pokolenia zostały przeznaczone do wyginięcia.

Gdzieś na szarym chodniku, dziewczyna mordowała chłopaka, a tuż obok obściskiwała się para niedościgłych samobójców. Alkoholicy i narkomani rozłożyli się na okolicznym murku i oddawali się codziennej rutynie. A gdzieś obok młodzież obarczona plecakami wychodziła ze szkoły. Dało się słyszeć rozmowy o problemach. Tych szkolnych, emocjonalnych i egzystencjalnych. Na przystankach tłumy czekały na autobus. A on nie przyjeżdżał już od wielu lat. Zatrzymywał się tylko na dwóch przystankach, bo tego trzeciego nie było na planie.
Bunt i Obojętność, nic więcej nie było. Złoty środek nie istniał.
Taka zwykła, najzwyklejsza codzienność.

- Odbierzmy im całą władzę. – powiedział pociągając za sznurki.
- Przecież już to zrobiliśmy. Nie zostawiliśmy ni kropelki. Za wolność trzeba płacić.


Wśród bolączki naszych ciał
gdzie
Za dalą dalsza dal


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Radosna Twórczość Strona Główna -> Jednoczęściówki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net & Programosy
Regulamin