Zarejestruj się u nas lub też zaloguj, jeśli posiadasz już konto. 
Forum Radosna Twórczość Strona Główna

Niemożliwe, a jednak.

Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Radosna Twórczość Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Autor Wiadomość
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Czw 15:37, 20 Kwi 2006 Temat postu:

A więc to jest kolejna częśc...
Taka ,,se"
Bleh. Psuję się na starość XD

- Jak to niemożliwe? – całkiem zbaraniał, a jego źrenice powiększyły się parokrotnie. Musiał doznać niemałego szoku... tak jak często mówił Tom – naprawdę zależało mu na mnie...
- No niemożliwe, wyjeżdżam... – tym razem w jego oczach pojawiły się szklane błyski. Schylił głowę, a parę kropel padło na czarną pościel. I chociaż wiedziałam, że jego umysł powinien zostać sam, sam, by to przetrawić, bo to jego intymne myśli... Zrobiłam to. Ze słabości. Z tego okropnego uczucia, że musze się nim opiekować...
Nieład, pustka, gorycz, niesprawiedliwość. Niezliczona ilość czarnych kropeczek. Pulsowały... Woń cierpkich gruszek... Zimno wijące się małymi strumyczkami, mknące po całej powierzchni świadomości...
No tak, od dawna powinnam wiedzieć, czemu nie mogę poznać konkretnych myśli Billa. Po prostu nie ma między nami takiej więzi jak między Aniołem Stróżem, a jego podopiecznym. Na szczęście dla mnie... Ale nawet po tych barwach, odczuciach, zapachach, wiedziałam, że nie jest z nim najlepiej. A właśnie, czym są emocje, prócz barw i zapachów? Prócz ciepła i zimna? I prócz tego uczucia szamoczącego się mniej, lub gwałtowniej tam, w środku?
Podniosłam twarz Billa w obie dłonie. Wstydził się, bo zdjął moje ręce z twarzy, potrząsnął głową, tak, by włosy opadły mu na policzki i czoło.
- Alex, ja postaram się, pokazać ci wszystko co najpiękniejsze. By każdy dzień tego miesiąca był najpiękniejszym dniem... Najwspanialszym dniem – wyjąknął, wciąż patrząc w dywan.
Wzruszyło mnie to. I nie tylko to, że człowiek potrafi okazać takie poświęcenie. Takie uczucia. Tak głęboko może myśleć o kimś jak o kimś najważniejszym... I że można siebie zaniedbać, ale dla tej osoby... Można robić wszystko... Przecież ja kiedyś też tego kiedyś doświadczyłam... Tyle, że tak dawno, że zapomniałam zupełnie. Co mogła zrobić dla mnie mama...
I nagle olśniło mnie. To coś spadło na mnie tak, że uśmiechnęłam się przez łzy i delikatnie dotykając ramienia Billa powiedziałam:
- Bill... Tu wcale nie liczą się dni, choćby i były najwspanialszymi dniami na świecie. Liczy się Twoja obecność.
Położył się koło mnie tak, bym mogła oprzeć głowę na jego ramieniu. Nie płakał, ale w jego gestach były ukryte te słone kropelki, które leciutkim deszczem dotykały mojego ciała. Dreszcze przechodziły mnie po skórze, gdy rozmawialiśmy. Jakby nic się nie stało.
- Kiedy byłem mały... Myślałem, że każda gwiazda to świetlisty anioł i gdy widziałem spadającą gwiazdę, miałem nadzieję, że ktoś właśnie dostał anioła stróża i rodzi się nowe życie... Śmieszne, prawda? – jego twarz rozciągnęła się w uśmiechu, choć jej nie widziałam. Widać było, że wspominanie lat dziecięcych sprawia mu przyjemność. Ścisnęłam mocniej jego rękę uśmiechając się do sufitu. Cudowne uczucie lekkości i bliskości... Jakby obserwowanie pszczół na zielonej trawie, wśród wysokich łodyg najróżniejszych kwiatów i nie martwienie się, że te granatowo szare chmury nadciągają, posyłane przez mocny, majowy wiatr.
- A Ty? A Ty jakie miałaś wyobrażenie o aniołach? – zapytał spoglądając na mnie nadal z tym samym, błogim uśmiechem. Ponieważ leżałam na jego klatce piersiowej, czułam, że jego serce bije wolno i spokojnie. Opanowanie.
Natomiast mnie coś lekko ukłuło, aż zmrużyłam oczy, walcząc sama z sobą, pozorując lekki ton zaświergotałam mu do ucha:
- Tak... pochodziły z nieba, od Boga... miały suknie lekkie niczym morskie fale, błękitne, takie lekkie... – zamyśliłam się. Tak właśnie wyobrażałam sobie anioły jako dziewczynka... – I miały długie, długie, jedwabiste włosy... w nich małe iskierki... – Zamilkłam z lękiem wpatrując się w młodszego Kaulitza czekając na reakcję. Nie mógł przecież wiedzieć, że leży przy nim anioł, który opowiada o swoim wyobrażeniu, gdy tylko był dzieckiem... Sama czułam się dziwnie. Te bajki, choć może i tak piękne wcale nie spełniała wyobrażenia o TYCH prawdziwych aniołach. Co prawda chodziliśmy w szatach mieliśmy skrzydła, ale gdzie ta cała bajkowość? Dopiero teraz się nad tym zastanowiłam . Nie było żadnych iskierek. Żadnych gwiazd... Tylko niespełnione marzenia, pragnienia i pisane, czarnym, tłustym atramentem ograniczenia i nakazy. Dokładnie w Komnacie Anielskości, cholernie wysokim pomieszczeniu w którym nie było szyb, a położony był wysoko, także zawsze było tam lodowato...
- Mój aniołku, Ty.. –szepnął do ucha i lekko musnął policzek kolczykiem. Te słowa głęboko zapiekło. Właśnie z tego cholernego powodu musiałam wyrzec się szczęścia, miłości, bliskości. Czegoś, czego nie zaznałam w Akademii... Coś co mnie omijało szerokim łukiem, gdy patrzyłam na inne anielice, wręcz roztopione w ramionach odpowiedzialnych aniołów... A teraz... A teraz wszystko ma się urwać jak zepsuta taśma filmowa. Wszystko. I jakim cudem miałam się dostosować do rodziny, albo nie wiem do kogo, gdy całe myśli wciąż przepełniał Bill?
- Kotku, jest już późno, chce mi się spać – ułożyłam się na łóżku w wygodniejszej pozycji i zasnęłam, wciąż wsłuchując się w delikatne i spokojne bicie serca.
Przy śniadaniu, jak zwykle panował mały rozgardiasz. Każdy z braci co chwilę wołał o coś innego na śniadanie, a my z niewyspaną Sussan i mną z kamieniem na sercu zadowoliłyśmy się (jak zwykle zresztą) tym co było aktualnie na stole. Jasny, żółty obrus był oświetlany przez wschodzące promyki słońca, co było dość rzadkim widokiem dla mojego oka, gdyż na śniadanie zwykle się spóźniałam, choć nikt nie miał mi tego za złe. To było pierwsze śniadanie, do którego wstaliśmy wspólnie i zarazem pierwsze śniadanie, które nie było odgrzewane przez bliźniaków w mikrofalówce. Po prostu pani Kaulitz nie wyszła jeszcze do pracy, więc została obciążona obowiązkiem pani domu – przygotowania nam w miarę zjadliwego posiłku.
- Tom jajecznica, Bill naleśniki, Sussan i Alex płatki na mleku tak? – Pani Kaulitz wciąż biegała między dwoma patelniami, garnkiem i talerzami. Podszedł do niej Tom i odepchnął ją lekko.
- Mamo, my jesteśmy prawie dorośli...
- Ale kuchnię z dymem, ba cały dom możecie mi puścić... – Kobieta spojrzała srogo na blondyna, który wyszczerzył się w usmiechu.
- Ale jajecznica to naprawdę nie jest trudne do przygotowania – spojrzał wątpliwie na ścinające się jajka, które skwierczały beztrosko.
- No dobrze... – wyjąknęła kobiecina, wypychana przez dredowatego, który zapewniał ją, że na pewno nie spóźni się do pracy. Po krótkim pożegnaniu z matką wrócił na miejsce i nakładając sobie jajecznicę na talerz zapytał:
- To jakieś plany na dziś, czy mogę się zając sobą? – zapytał, wpychając sobie widelcem do buzi wielki kawał trzęsącego się jajka. Wyglądał naprawdę komicznie.
Sussan skrzywiła się nieznacznie, a potem spojrzała po naszej pozostałej trójce:
- No ja mam... Ale ja wychodzę... – poprawiła rękaw bluzy.
- Eee... my w zasadzie też – Bill chwycił moją rękę spoczywającą na stole i uścisnął ją lekko, gdy poczuł, że ta jest zimna ściśnął ja lekko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Sob 21:22, 22 Kwi 2006 Temat postu:

Dla Was...

Spojrzałam na Billa zaciekawiona, ale nie odezwałam się słowem, tylko skromnie spuściłam wzrok na talerz pełen mleka i płatków, które zdążyły już trochę rozmięknąć. Zamieszałam w nich łyżką, jakoś odechciało mi się jeść.. Bo byłam ciekawa co zamierza zrobić Bill... nie, nie włamię mu się do umysłu – pozostawię sobie tę przyjemność. Oprócz sprawy Sussan, będę udawać, że jestem człowiekiem i mam zamiar cieszyć się wszystkim jak ta krucha, ale mogąca tyle wyrazić istota. W ogóle teraz wiele rozmyślałam o człowieku –kompletnie różniło się to od zajęć z psychologii na które uczęszczałam w niebie. Teraz dostrzegałam zdolność... Nie, nie zdolność – ale wręcz dar do dawania innym do myślenia. Dar, który sprawiał, że wiele ludzi mogło wypłakać i wylać się przed druga osobą. Dar, który sprawiał, że złe intencje ulatywały niczym cienkie latawce na wiatr, poprzedzane rozpaczliwym szlochem zrozumienia, że było się złym. Dar do pomocy. Dar do przebaczania. Dar do miłości...
Dwadzieścia minut potem Sussan pobiegła do pokoju i puściła muzykę na full, nie zważając na krytyczne spojrzenia naszej trójki. Poddała się czekaniu na Petera – chłopaka, który jak miała nadzieję będzie tym, który otoczy ją szerokim i bezpiecznym ramieniem. Bo jak odkryłam – ona tez, w jakiejś cząstce siebie pragnęła spokoju i miłości, która zatrze wspomnienia, które mimo wszystko, że rzadziej pojawiały się. Tylko nie potrafiła znaleźć drogi, a imprezy dawały chwilę zapomnienia. Te cenne sekundy, które w danej chwili były tak wazne, będą kiedyś uważane przez nią za stracone. Wiedziałam to, choć ona jeszcze nie...
- Alex? Chodź tutaj, jeśli chcesz się przejść... – to głowa Billa pojawiła się w drzwiach mojego pokoju. Uśmiechnęłam się sama do siebie, chwyciłam kurtkę i wyszłam, łapiąc go bezwiednie za rękę. Spodziewałam się, że zaprowadzi mnie nad jakieś jeziorko, albo domek letniskowy, ale drogi stawały się coraz węższe, aż zamieniły się w małe dróżki, a na końcu w kręte ścieżynki., porośnięte trawką, która pomimo tego, że deptało się ja z uporem, nadal wyrastała tworząc zabawne kępki to tu, to tam.
- Bill, gdzie my idziemy? – zapytałam zaniepokojona, gdy budynki zamieniły się w urocze drzewka, a chodniki na zielone podłoże. Gdzieniegdzie wyrastały krzaczki dzikich różyczek, które kwitły tworząc wdzięczne kielichy z bladoróżowymi płatkami. Nagle zdałam sobie sprawę, że samochody i codzienny, miastowy ucichł, a za to w powietrzu unosi się delikatny świergot ptaków.
Było tak jak w bajce – Bill prowadził mnie w jakieś ustronne miejsce, sam okaże się niesamowitym romantykiem, który zawsze podtrzyma na duchu... Zawsze?
- To już tutaj... – powiedział niepewnie i zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, czy jeszcze zna to miejsce. Wygląda na to, że dawno nie chodził tymi udeptanymi ścieżynkami. Oparłam się o jego ramię i zmrużyłam oczy, gdyż słońce posyłało swoje złociste promyki prosto w moje oczy.
- Tak, tak to tu! – powiedział z entuzjazmem i spojrzał na mnie, widocznie czekając na reakcję.
Szybko otworzyłam oczy i moim oczom ukazał się jakiś stary dom, który obrośnięty był bluszczem, a wokół niego krzaki utworzyły niby nieprzerwaną gęstość, tak, że dostanie się tam było prawie niemożliwe. Ściany tego szaro-burego domu sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz runąć na te biedne krzaczki i zmiażdżyć je swoją wagą. Szyby były powybijane, ba w paru miejscach, gdzie powinny być ramy, wcale ich nie było, po prostu były to dziury w ścianie. Dom miał tylko parter, sama nie wiem, czy z tego powodu, że reszta się zawaliła, czy też nie, bo większej części dachu po prostu brakowało. Poczułam jak dreszcz przechodzi mi po plecach. Ściany były obdrapane, przez to wcale nie tworzyły wrażenia przyjaznych i bezpiecznych.
Bill lekko szturchnął mnie, czekając aż cos powiem. Zamiast od razu wyrażać opinii, że boję się tego, że mnie zniszczy, powali zapytałam po prostu:
- Co to za miejsce? – Bill uśmiechnął się, a może lekki wyraz bólu wykrzywił mu twarz.
- Ten dom odkryłem po kolejnej kłótni rodziców. Nie mogłem wytrzymać jak matka co chwile prosi mnie, lub Toma o potwierdzenie jej słów... Kiedyś, jako małe zrozpaczone dziecko wybiegłem i znalazłem się tu. Z początku nie chciałem wejść, szybko wróciłem do domu, wiedząc, że jeśli powiem o tym komukolwiek zakażą mi tam iść. Ale byłem coraz bardziej ciekawy, coś ciągnęło mnie tutaj – zamilkł na chwilę, jakby zastanawiał się, czy dokończyć historię – Aż dociągnęło do końca, gdy ojciec trzasnął matkę w twarz... – potrząsnął głową, jak pies, który chce wytrzepać z uszu wodę – Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy. Jakby wielkie zdziwienie i chwila przełomowa zarazem. Rozpłakała się – nagle objął mnie mocniej w pasie – a potem pamiętam tylko jak wchodziłem tu, przez okno. Spędziłem tu noc, ciągle płacząc z głupoty nad sobą, ze strachu i z niewysłowionego żalu, że jednak się nim nie ułożyło. To cud, że nie wywaliłem się i nie rozwaliłem sobie głowy... – ukrył twarz w moich włosach, by nie rozpłakać się. Wyszeptał tylko dwa słowa – Kocham się... Kocham i nigdy nie opuszczę. Nigdy... Nigdy nie pozwolę byś była sama, opuszczona... – słowa wymawiał z pasją, jakby chciał pokazać rodzicom, że pomimo krzywdy jakiej doświadczył on będzie lepszy. Objęłam go i mimowolnie, nie zważając na te moje analizy rozpłakałam się. Tak po prostu. Bo nie chciałam nigdy tracić jego twarzy z oczu. Bo go... bo ja go kochałam. Tyle, jedno słowo...
- Chcesz wejść? - zreflektował się nagle ciągle gładząc rękoma brązowe kosmyki moich włosów. Przestraszyłam się. Dom wyglądał jakby stanie tutaj znudziło mu się, jakby chciał zakończyć swoje istnienie pozostając kupą pyłu i kurzu. Jednak widząc czekoladowe tęczówki, pełne dzikiej tęsknoty za tamtymi samotnymi wieczorami... I choć były tak samotne i smutne, pełne dziecięcych lęków to pragnął sobie to przypomnieć. Jeszcze raz. Tyle można było wyczytać ze spojrzenia, które bezgłośnie, cichutko prosiło o tę parę chwil.
Bałam się, ale nieśmiało skinęłam głową... Chociaż na widok tego starego, zniszczonego domu strach śmiał się we mnie, formując bezkształtne, lodowate bryły gdzieś w okolicach żołądka. Zimny pot wstąpił na czoło, niby figlarnie, ciesząc się, że ma nade mną panowanie. Nienawidziłam gdy strach wyłączał mnie na chwilę ze społeczności...
Bill pociągnął mnie lekko za rękę, jakby zachęcająco. Odetchnęłam głęboko i poszłam za nim, czyli za tylnią część domku. Pomimo szaleńczych myśli, jaką karę wymierzyłoby mi niebo na to, że narażam Billa na całkiem prawdopodobną śmierć pod gruzami tego zapuszczonego budynku. I zresztą nie chodziło o niebo... Chodziło o niego...
- Eee... – Staliśmy już na tyłach domu, Bill niepewnie rozglądał się po zarośniętym wejściu, a potem przeniósł wzrok na mnie i ukucnął przy żywopłocie, który swoimi rozmiarami z dużym powodzeniem mógł być małym laskiem. No tak, przecież gdy był mały, nie było tu tyle roślin, krzaków i innych wijących się rzeczy np. bluszczu...
- Mam – wymruczał cicho Bill pociągając mnie za rękę i pokazując dłonią na mała dziurkę w tych krzaczkach.
- Wiesz, ona kiedyś była większa – powiedział niepewnym głosem, jakby zastanawiał się, jak zwalczyć tę mocną i zadowoloną z życia gęstwinę. A ja zaczęłam się modlić, by mu się to nie udało. Niestety, po paru minutach cichych przekleństw, głębszych oddechów udało mu się (ręcznie!) powiększyć otwór, tak, że można było się pod nim przeczołgać. Patrzyłam na niego niepewnie, gdy przeciskał się między ziemią, a kłującymi krzakami. Poszło mu to zgrabniej i szybciej niż mi.
Gdy wstałam moim oczom ukazał się bardzo zaniedbany ogródek, który zarośnięty był ogromnymi chwastami, gdzieniegdzie wychylały się główki mniszka lekarskiego i pomniejszych bratków, które nie dawały za wygraną. Drzewa, powyginane w fantazyjny sposób straszyły ilością grubych gałęzi. Ścieżynka, która jak podejrzewałam prowadziła do wejścia kończyła przy wielkiej dziurze w ścienie. Przełknęłam ślinę. Nigdy nie cierpiałam na klaustrofobię, ale ten zaniedbany ogródek wydawał się teraz taki mały i przytłaczający...
Poczułam uspokajający uścisk ramienia Billa na mojej talii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Extraordinary Girl




Dołączył: 20 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 21:01, 23 Kwi 2006 Temat postu:

Prawie identyczny dom, nie licząc położenia, widzę codziennie od siebie z okna. Aż mnie wzięło na wspomnienia.

Tak sobie tylko myślę, że jeśli nade mną też czuwa jakiś anioł, to, biedaczysko, ma pełne ręce roboty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Pią 20:11, 12 Maj 2006 Temat postu:

Weszliśmy do środka. Pachniało stęchlizną i czymś jeszcze, sama nie wiem czym. Na podłodze było pełno tynku, kamieni, drewna... Powietrze przesycone kurzem szczypało mnie w oczy, które zaczęły łzawić. W drodze do następnego pomieszczenia potknęłam się o jakiś wielki kamień i w zachwianiu równowagi musiałam oprzeć się o ścianę. Gdy spojrzałam na rękę była biało-szarawa. Wytarłam ją o spodnie i obejrzałam się za siebie. Bill kucał przy prawie zawalonej ścianie i delikatnie głaskał ją kciukiem. Podeszłam do niego, czując jak wzrasta we mnie niepokój. Oparłam mu rękę na skulonym ramieniu.
- Widzisz? – zapytał pokazując palcem na ścianę. Pochyliłam się nad nią i cicho wyszeptałam ledwo widoczne słowa:
- Bill.
- Podpisałem się tutaj pierwszej nocy – powiedział, a ja ponownie rozejrzałam się po tej ruinie. Przeszedł mnie dreszcz. Pomimo tych wspomnień Billa nie mogłam się zmusić, by dłużej tu przebywać. Nie, boję się, że zaraz wszystko na mnie runie, zawali się jak domek z kart. A ja zginę pod tymi gruzami, resztkami zostanie tylko bezwładne ciało, bezduszne, zimne, pokrawawione, miazga, a obok on..
- Bill... Chodźmy stąd... Ja.. ja się boję... – wyjąknęłam patrząc mu na niego. Błyskawicznie wstał i jakby był połową obecny, a druga połową nie, wyjąknął:
- Eee... Boisz się? – rozłożył nieporadnie ręce, podchodząc i obejmując.
- T-taa-aak... – objęłam go i delikatnie połaskotałam oddechem w szyję. Ten skierował się do „wyjścia”.

**
Tygodnie mijały, dni płynęły niczym barwne motyle na wietrze, kołysząc się lekko i melodyjnie na połaciach wiatru. Niektóre deszczowo, trzaskając piorunami, czy grożąc rozległymi i grzmotami, inne cichutko i melodyjne, połyskując słońcem. W te pierwsze zwykle siedziało się w czwórkę przy stole, grając w pokera, popijając w moim przypadku herbatę z malinami, u pozostałych redbulle, czy inne napoje.
Tylko raz wyszliśmy z Billem na balkon, podziwiając krople szastające niemiłosiernie powietrze, wspominając lata dziecięce, gdy myślało się tylko o tym co jest tutaj i w tym czasie. Czarnowłosy żywo opowiadał o wyobrażeniach, ja słuchałam, czasem co nieco opowiadając o sobie, bez wstydu, czy zażenowania. On tylko czasami uśmiechnął się czule i objął mnie, niczym małą dziewczynkę, potrzebującą ciepła.
I właśnie taka się czułam w tych momentach, taka mała i bezbronna, wobec bezlitosnych zasad i nakazów. Niesprawiedliwość szczypała w oczy, napełniając je łzami, które cierpliwie ocierał, choć sam miał przy tym grymas, niedbale przykryty uśmiechem.
Ale naprawdę zmroziło mnie wtedy, gdy pewnego wieczoru dostałam instrukcję, jak z powrotem wrócić do nieba...Siedziałam wtedy w salonie, zaśmiewając się w towarzystwie znajomych Toma, gdy delikatne pulsowanie w lewej kieszeni jeansów kazało mi znaleźć jakiś pokój i wyjąć ten malutki sprzęcik z kieszeni.
Uprzejmie przeprosiłam, wciąż krztusząc się solonymi orzeszkami. Zabarykadowałam się w łazience, wyjęłam słuchaweczkę i mikrofonik.
- Tak? – powiedziałam ściszonym głosem, a moich uszach zadźwięczał c hłodny i skrzypliwy głos automatu:
-Megan, mam nadzieję, że u ciebie i twojego podopiecznego wszystko w porządku – słowa były wypowiedziane, szybko beznamiętnie, a będąc już pewna, że to automat z wściekłością powiedziałam:
- Nie, nic nie jest w porządku... – cały dobry nastrój prysł, gdy przypomniałam sobie o tym. Cholera jasna! Wyłącz się idiotko, nie chcę słuchać tego zimnego, zaprogramowanego głosu... Nie chcę, bo to sztuczne, bezuczuciowe i naprawdę miałam w tyłku to, co mi zrobią, jeśli nie zastosuję się do tego. I ten impuls spowodował, że wzięłam słuchaweczką o zimne kafelki. Przez chwilę tępo spoglądałam na nie ruszony i o dziwo cały sprzęt, a potem zdając sobie sprawę co ja właściwie narobiłam, padłam na kolana i zaczęłam przepraszać słuchaweczkę, głaszcząc ja intensywnie. Dopiero po paru sekundach takich zabiegów przyłożyłam ją do ucha. Ku mojemu zmieszaniu, odezwał się ten sam mechaniczny głos ze spokojem powiedział:
- Czy mogę kontynuować, Megan? –
- Tak, proszę...
Dalej, szybko i bez widocznego wyrazu potoczyły się informacje: że mam być dokładnie w piątek za tydzień o 14.37 znaleźć jakieś ustronne miejsce, gdzie nikt nie będzie miał dostępu, bo to jest widoczne i tak dalej... No i o tajemnicy i tak dalej...
Gdy wróciłam do towarzystwa, musiałam mieć jakąś niemrawą minę, bo jeden z chłopaków mruknął:
- Alex, masz minę jakbyś okresu dostała – zdanko to zostało przyjęte z lekkim uśmiechem, ja tylko wytknęłam język i usiadłam, ponownie zapychając się solonymi orzeszkami.

A teraz?
A teraz oparta o futrynę drzwi patrzyłam na śpiącego Billa. Było ok. 5 nad ranem, chyba coś za piętnaście. Parę godzin i mnie tu nie będzie. Nie i już. Zostanie Tom, Sussan, Bill, dom Kaulitzów... Ja nie. Ja nie... i już... Proste, prawda?
Podeszłam do łóżka, usiadłam na nim, nadal patrząc na twarz czarnowłosego. Sen miał spokojny, jego oddech był regularny, sylwetka lekko skulona, ułożony był na boku. Już teraz przysięgłam sobie, że tak go zapamiętam. Spokojnego z rozsypanymi włosami, na miękkiej, ciemnej pościeli. Położyłam się lekko koło niego, a czując jaki jest ciepły przytuliłam się. On od razu się obudził, uśmiechnął się i położył na mnie. Delikatnym ruchem przeniósł ręce pod bluzkę w której spałam, delikatnie muskając palcami plecy. Westchnęłam ciężko, delikatnie dotykając ręką jego policzka.
- Alex, Alex, Alex... – wymruczał, przenosząc dłonie wyżej, przypatrując mi się uważnie, a zarazem lekko nieprzytomnie.
- Przepraszam, że Cię obudziłam...
- To się nie liczy Alex. Kochanie, te parę godzin... – widząc malutkie błyski w oczach, które okazały się łzami, nachylił się i delikatnie wargami wodził w okolicach oczu.
- Bill, ja nie chcę...
Nie wiedział co powiedzieć. Delikatnie pocałował i ułożył się obok. Zasnęłam, wtulona w jego klatkę piersiową i ramiona. Śniła mi się mgła i nic poza tym.
- Meg, wstawaj, dziewiąta – Tom nachylił się nade mną i przyglądał mi się badawczo.
- Co? – zdezorientowana podniosłam się z poduszek i rozejrzałam się. No tak, tom nakrył mnie u Billa... E, czym się przejmować, Tom na twarzy miał lekki, nieco dramatyczny uśmiech, jakby naprawdę smucił go fakt, że wyjeżdżam.
- A.. a gdzie Bill? – dopiero teraz zauważyłam, że jestem na łożku sama, w nieco wygniecionej pościeli.
- Wyszedł – Tom pogłaskał mnie po policzku i szybko zmienił temat – Wiesz, Meg, będzie mi ciebie tutaj brakować... Nie byłaś taka zła – uśmiechnął się szczerze.
Taka pochwała z ust Toma niewątpliwie wiele dla mnie znaczyła... Tak mi będzie brakować jego żartów, wygłupów i tego uroku pawia, który dokładnie wie, ile ma piór, ba, demonstruje je dumnie, krocząc wolno, tak by wszyscy go podziwiali... Tak, był w tych oczach blask pewności siebie, który teraz nieco przygasł ustępując miejsca mieszaninie wzruszenia i zadumy. Mi też było żal, w końcu był wspaniałym przedstawicielem aniołów, choć miał swoje małe grzeszki na sumieniu i starannie ukrywał to pod rzędem równych białych zębów.
- Dzięki Tom. Za wszystko...
- Zajmę się bagażami... Spalę je gdzieś, dobrze? Do nieba i tak nie wolno nic wnosić.
- Dzięki, nie wiedziałam do końca co z nimi zrobić.. Chociaż szkoda mi tego.
- No właśnie, musze ci w końcu raz w czymś pomóc – Tom potarmosił mi włosy i wyszedł z pokoju, pozwalając, bym przemknęła się do swojego pokoju i ubrała rzeczy, które wczoraj sobie przygotowałam.
**

Chyba tylko Wy trzymacie mnie przy życiu.
Bo ja po prostu nie wiem...
Wszystko źle, wszystko sie wali.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Pią 19:34, 26 Maj 2006 Temat postu:

Patrzyłam w lustro, myśląc, że jego tafla jest zniekształcona, a po chwili zdałam sobie sprawę, że tak właściwie wyglądam po nocy pełnej zmartwień i szlochu.
Włosy potargane, każdy w inną stronę, cera szarawa, jakby przykryta szorstką tkaniną, która ktoś źle pofarbował i lekkie sińce pod oczami. Wzrok rozbiegany, zmęczony, tęczówki jakby straciły swój ciemny kolor, zmieniając go na szarawy odcień papieru toaletowego. Z cichym westchnięciem chwyciłam żel do mycia twarzy i odkręciłam zimną wodę, chlupiąc sobie prosto w twarz, sprawiając, że po całym ciele zaczęły przechodzić dreszcze, pozostawiając gęsią skórkę.
Ale poczułam się lepiej.
Czemu gwałtowność ma tyle odcieni? Raz potrafi pomóc, raz jest niesprawiedliwym wyrokiem.
Chwyciłam szczotkę i przyglądałam się jej chwilę, po czym zaczęłam czesać brązowe włosy. Odbicie w lustrze było spanikowane, przecież to ostatnie minuty.
Walcząc sama z sobą, mając ochotę przykuć się tutaj, by nikt mnie nie wyciągnął, wyszłam na korytarz i stałam tak przez chwilę, ogłupiała i oszołomiona i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wraz z godziną 14. 37 stracę sens istnienia. Wszystko zniknie jak kostka lodu wystawiona na słońce.
Znajdę się znowu w innym kawałku świata. Znowu... Znowu sama. Znowu SAMA... Bez niczyjej pomocnej dłoni, bez rozmowy, bez dotyku... Nie chcę... Boję się...
Miałam wrażenie, że zaraz postradam zmysły, że zacznę obijać się o ściany. Zamiast tego stałam jak wryta, a całe uczucie istnienia mnie bolało, całe doświadczenie życia ziemskiego mnie bolało...
- Alex... Miałem Ci dać później... ale... – Odwróciłam się i moim oczom ukazała się biała orchidea z delikatnymi bordowymi plamkami na płatkach. Z jednym, polakierowanym listkiem, niczym nie przewiązana, wyglądała w dłoniach chłopaka tak delikatnie i niewinnie... To pewnie po nią szedł rano...
- Dziękuję.. Jest piękna... – wyjąknęłam i spojrzałam w dziwnie jasne tęczówki chłopaka, po czym pocałowałam go lekko w policzek.
- Nie więcej niż Ty – wsunął rękę w moje włosy, lekko przebierając palcami, delikatnie pieszcząc skórę głowy. Przytuliłam się do niego, uważając, by nie złamać łodygi kwiatka. Staliśmy tak przez chwilę, gdy zaczął szybko i prawie bezładnie szeptać:
- Alex, ja cię kocham... - w tym momencie poczułam się fałszywie, a we mnie zapaliła się chęć zemsty na niebie. Po co mi dawali drugie imię?
- Nie Alex...
- Co: nie Alex? – wyraźnie nie zrozumiał.
- Nie mam na imię Alex. Jestem Megan...
- Ale.. dlaczego?
- Nie pytaj Bill... Proszę. Po prostu jestem Megan... Przepraszam, że od razu nie powiedziałam – Bill nadal miał zdziwioną minę, ale tylko spokojnie poklepał mnie po plecach, mrucząc jakieś bliżej niezidentyfikowane słowa. Aż sama byłam zdziwiona, że nie pytał, nie był zły, że tak po prostu uwierzył...
- Bill... Kochasz mnie? – zapytałam, a łzy zaczęły mnie dusić, więc parę z nich pociekło, szybko ześlizgując się po policzkach.
- Megan... Nad życie... Nad życie... – spojrzał znowu w moje zaczerwienione oczy, westchnął głęboko i złożył na moich ustach pocałunek Sprawiał ból, całując, nie myślałam o niczym tylko o bólu, cierpieniu miłości, która pozostanie w jego pamięci i w moim istnieniu...
Przywarłam do niego chłonąc ciepło, rękoma błądząc po jego ramionach, karku, włosach. Jakiś cicho wibrujący smutek i żal przenikały przez skórę, dziwnie współgrając z ciepłem opiekuńczości i przynależności. Po chwili jednak odsunęłam się od niego, spokojnie i powoli.
- Ja też Cię kocham Bill... Zawsze będę Cię kochać. Zawsze. Nie tylko przez parę tygodni, miesięcy czy lat...
Nic nie powiedział, tylko nadal głaskał mój policzek.
Odetchnęłam ciężko i powlokłam się w stronę pokoju, by zobaczyć, czy wszystko spakowane i gotowe. Nawet przez chwilę zapomniałam, że tak naprawdę nigdzie nie wyjeżdżam... Jakiś bliżej niezidentyfikowany uścisk chwycił mi płuca i nie chciał puścić. I choć nie wiem jakby ta scena przez momentem była bezsensowna i melodramatyczna – była tylko szarawą chustką rzuconą na wiatr uczuć, emocji i uniesień.
Wydawało mi się, że trwam przy bagażu jedynie parę minut...
- Megan? – Tom bezszelestnie wkradł się do pokoju. Stał za mną i bacznie mi się przypatrywał. Wiedziałam, choć wcale nie musiałam się odwracać – jego twarz nie rozciągała się w uśmiechu lecz zamyślenie okrywało ją lekko bladą powłoką.
- Tak?
- Nie chciałbym Cię poganiać, ale jest już siedem po dwunastej... A musisz coś jeszcze zjeść... przed podróżą- przełknął ślinę z widocznym trudem. Odwróciłam się i posłałam mu łagodny uśmiech. Mogłam wybuchnąć płaczem – nie wstydziłam się tego – ale nie chciałam. Mogłam rzucić mu się w ramiona, żałośnie szeptając między słowami, że dla mnie to koniec... Ale w tym spokojno-gorzkim uśmiechu ukryły się wszystkie potrzebne gesty i słowa, by przekazać mu to co czuję, by pokazać jakie emocje mną rządzą, co jest niewątpliwie ważne w rozmowie.
- Dobrze – z jego wyrazu twarzy mogło się łatwo wyczytać, że uważa mnie za ciężko chorą lub skrajnie załamaną. Może miał rację? Może ja się nie poddałam?
Ale czy można było się nie poddać w walce bez szans? Co więcej – walce bez zasad.
Tom podszedł i objął mnie przyjacielsko.
- Bill to nie była twoja pierwsza misja tak? – zapytałam po chwili milczenia.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Za dużo rozumiesz jak na początkującego. Ja nie wiem nic – Uśmiechnął się na te słowa.
- Wiesz więcej niż myślisz.
Pokręciłam głowa energicznie.
- Czuję więcej niż rozumiem.
Pani Kaulitz czekała na dole z mocna opóźnionym śniadaniem. Kuchnia wyglądała tak czysto i ładnie jak zawsze - poza tym na liliowym dziś obrusie stał bogato zrobiony wazon z kwiatami, który niewątpliwie zwracał uwagę.
A za wazonem siedział Bill, który miał minę zbitego psa i memlał w czymś widelcem, widocznie bez celu. Jego matka miała ciężki wyraz twarzy, jakby nie wiedziała, czy naprawdę połknęła kartofla, czy jest on skutkiem dziwnego uczucia.
Zajęłam miejsce naprzeciwko czarnowłosego, odmawiając zjedzenie czegokolwiek, tłumacząc się bólami brzucha, wymiotami i innymi wymyślnymi chorobami, co jednak nie skłoniła pani Kaulitz do nawalenia mi czegoś, co nie miało chyba jakiejś konkretnej nazwy. Na talerzu spoczywało coś koloru jajecznicy, co wcale jajecznicą nie było.
- No, kochanie musisz coś zjeść – ponagliła, gdy po piętnastu minutach talerz wyglądał tak samo, tyle, że nad nim nie unosiła się para gorąca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Extraordinary Girl




Dołączył: 20 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 22:36, 26 Maj 2006 Temat postu:

Co ja mam powiedzieć? Przecież jak zawsze świetnie, Cold.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czarne Oszronione Pióro




Dołączył: 24 Lut 2006
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: tam gdzie na mój widok milkna wszystkie rozmowy

PostWysłany: Śro 13:39, 31 Maj 2006 Temat postu:

Dla całego Forum.


Jednak w samochodzie siedziałam o pustym żołądku. Jakaś cząstka mojej świadomości witała się z Leylą i Gregiem, którzy na pewno byli szczęśliwy i spełnieni. Cząstka wiedziała, że nigdy już nie ucieszę się z Leylą, gdy ta będzie świergotliwym głosem wymieniać wszystkie walory estetyczne(i nie tylko) Grega No tak, w końcu oni są razem radośni, a za chwilę już nigdy nie poczuję ciepła ręki Billa, ani już nigdy nie usłyszę jego wibrującego głosu, którego użył jakiś czas temu w łazience. Już nigdy nie poczuję delikatności jego palców, gdy delikatnie dotykał nimi blizn na plecach. Tak, te wspomnienia były drogocenne, nie można było ich przechować tak jak książki, czy fotografii. Ich nie można ubrać w wspaniałą okładkę, czy piękne przeróbki komputerowe. To trzeba ozdobić uśmiechem, łzami, czy właśnie cichym biciem serca, które alarmowało, że nadal żyję...
Skulona, wtulałam się w Billa, który nucił coś pod nosem, a ręką delikatnie przesuwał po moim ramieniu. Sussan siedziała smutna, łzy kapały jej z oczu. Tom, siedzący z przodu uśmiechał się smutno, a matka bliźniaków uważnie patrzyła na drogę, ukrywając swoje odczucia co do mnie. Było mi żal Sussan – znowu przeżywała coś, co ja musiałam z nią odczuwać, ba, nie mogłam jej pomóc, czy właściwie też skupić się sama na sobie... Ale może to i dobrze?
- No kochanie – rzuciła Simone zatrzymując się – Przystanek autobusowy jest tuż za rogiem – uśmiechnęła się, wskazując ręką kierunek – Miło było Cię poznać, kochanie – cmoknęła mnie krótko w policzek, już na ulicy. Tom mruknął coś, że razem nas odprowadzą, dając wyraźnie do zrozumienia, że matka jego i Billa ma tu poczekać. Pani Kaulitz spokojnie wsiadła do auta.
Bill, pomimo moich protestów chwycił bagaże, których potem najzwyczajniej w świecie miał pozbyć się Tom, umawiając się wcześniej, że mam zwiać do pobliskiego lasku i pozostawić je „gdzieś tam”. Co by było z nimi, gdyby je ktoś znalazł- nie wiem i wolałam nie wiedzieć. Miałam tylko nadzieję, że poradzi sobie z tym wszystkim....
Stałam tak, czekając na autobus, tępo wpatrując się w szary chodnik na który padały ironicznie ciepłe promienie słoneczne. Nikt nie czekał tak jak ja na autobus. Gdyby ktoś zobaczył tą ponurą czwórkę, skąpaną w promieniach taaakiego pięknego słońca, na pewno przystanąłby i zapatrzył się na ten obrazek. Wreszcie odetchnęłam i podeszłam do sussan. Objęłam ja przyjacielsko, a przed oczami stanęły mi wszystkie wspólnie spędzone chwile i jej limonkowy pokój, w którym pierwszy raz miałyśmy okazję porozmawiać.
- Będziesz się trzymać? – zapytałam uśmiechając się przez łzy, które szybko nabiegły do oczu, a w końcu uwolniły się, spływając po policzkach.
- Muszę... Ale ty też?
- Oczywiście...
Sussan wybuchnęła ni to śmiechem, ni to płaczem... Wiem co ją przepełniało – chęć pokazania, że wszystko jest dobrze... Ale mimo wszystko chciała pokazać, że szkoda jej, że wyjeżdżam. Ale nie miałam czasu nad tym podumać, bo w plecy z całej siły walnął mnie Tom, tak, że oczy wyszły mi na wierzch, a szczęka zaliczyła swobodny opad. Nic nie mówił, ale w myślach usłyszałam, tym razem delikatniej niż za pierwszym razem:
„Nie płacz... Nie byłaś znowu aż taka zła. Zła osoba nie mogłaby rozkochać w sobie mojego... brata” – ostatnie słowo wymówił z namysłem, a ja pomyślałam, że szkoda, że odchodzę – Tom pomimo swojej energicznej osobowości dużo rozumiał, a rozmowy z nim mogłyby być naprawdę zajmujące.
,,Nie mogłabym być zła, będąc aniołem”
,,Nawet nie wiesz jak mogłabyś”
,,Dasz mi chwilę z Billem i weźmiesz Suss?”
„Do usług” – uśmiechnął się szelmowsko i mruknął coś do Sussan. Odeszli, Sussan wbita w jego ramię i wycierająca w rękaw bluzy ostatnie łzy.
Zostałam naprzeciwko Billa, który dość skutecznie próbował ominąć mój wzrok. Podniosłam rękę i dotknęłam jego brodu, zmuszając do tego by na mnie spojrzał. Słoneczne promyki ślicznie migotały na powierzchni jego włosów, wydobywając czerń. Gdy spojrzałam na jego twarz, ujrzałam, że w jego oczach migotają łzy, które za chwilę zostały uwolnione z tego zwierciadła duszy... Ciepłego, pachnącego czekoladą zwierciadła.
- Kocham Cię Bill. – trzy proste słowa spowodowały, że nie wiedział, co powiedzieć, wpatrywał się we mnie, jakby zapomniał, że na policzkach ma czarne, piękne w tym momencie smugi, które miałam ochotę wytrzeć językiem z jego cudnie smutnej twarzy. Widzianej po raz ostatni, byłam o tym przekonana. On też.
Nachylił się nade mną. W przeciągu jednej sekundy, myśli obróciły się o całe sto osiemdziesiąt stopni. To uczucie lekkości, zwiewności.. Błyski, jakby od flesza aparatu błyskały mi pod powiekami.
Gdy ponownie spojrzałam na niego, miałam ochotę wziąć więcej.
Patrzyłam na osobę z którą chcę spędzić resztę życia. Z którą pragnę podzielić się wszystkim. Bez której nie ma sensu istnieć. Ech, Bill.... Czy to wszystko musi tak być? Dlaczego musi się kończyć?
- Megan, kochanie...
- To się dopiero zaczęło, Bill.
Nie wiem czy zrozumiał, ale nadjechał autobus. Doznałam niejakiego wstrząsu widząc go – tutaj w otoczeniu szarego chodnika, podniszczonych drzewek. Tutaj jego realnego... przecież niemożliwe było to, że on jest tutaj, a ja za chwilę będę w innym realnym życiu, które mimo tego braku będzie się ciągnąć dalej. Te twarz, te oczy, te dłonie, te gesty...
Autobus zatrzymał się, alarmując o tym sapnięciem. Ostatnie spojrzenie, ostatni uścisk dłoni. Ostatni oddech, który połaskotał go w szyję.
Nie wiem co powinno mówić się przy pożegnaniach. Ja nie powiedziałam nic, chyba o moim żalu świadczyły łzy.
Ale ja już siedziałam w autobusie i palcem na szybie rysowałam esy-floresy, nadal zanosząc się płaczem. Ludzie chyba nie zdawali sobie sprawy, albo patrzyli z niechęcią i paskudnym wyrazem twarzy, jakbym przed chwilą krzyknęła coś obraźliwego... ale nie przejmowałam się tym., bo w tym momencie ważne było to, że nigdy już nie będę mogła przyczynić się do szczęścia Billa, nie będę mogła podzielać jego zdenerwowania, czy choćby wtulać się w jego ciepłe ramiona. Nigdy nie zamknę mu ust palcem, gdy znowu się pokłócimy, nie poznam go do końca. Bolało...
W końcu na pierwszym przystanku chwyciłam torbę i wysiadłam. Rozejrzałam się wokoło szukając drogi do lasu. Długo nie musiałam wypatrywać – wystarczyło przejść przez drugą stronę ulicy, a potem o ile mnie wzrok nie mylił iść dalej...
Więc szłam z poczuciem, że życie mnie wykańcza, że moje myśli zabijają niemożnością spełnienia się.
I szłam, choć czułam, że zostawiam wszystko to dla czego warto żyć.
Lecz pomimo rozsądku, serca i rozumu szłam, marząc. Wiedząc, że to tylko marzenia. Stawiałam kolejne kroki wiedząc, że sprawiam tej drugiej, choć niecałej cząstce mnie cierpienie.
I nie mogłam wszystkiego rzucić i biec ile sił w nogach do apartamentu. Nie mogłam wykrzyknąć, że pieprzę to wszystko.
Więc szłam.
Nawet nie zauważyłam kiedy przekroczyłam ciemnozieloną kurtynę lasu, a do moich uszu zaczęły dobiegać szczęśliwe szczebioty ptaków.
Spojrzałam na zegarek – 13.56. No pięknie, jeszcze prawie godzina czekania...
Wzrokiem odszukałam jakąś masywna zwaloną gałąź obrośniętą mchem i usadowiłam się na niej patrząc w niebo, a łzy ponownie głaskały mi policzki.

Jak obiecałam, to dokończę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A-Adeleida
Członek Władzy Absolutnej



Dołączył: 13 Lut 2006
Posty: 822
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7

PostWysłany: Pią 19:20, 02 Cze 2006 Temat postu:

Kochanie... Cold...
Dlaczego ja płaczę? Miałam być optymistką...
Nie będę pisać, że jest to niesamowite. Wspaniałe. Bo ty to wiesz.
Czytając to jakby czułam płatki orchidei, muskające moją twarz.
Która była już pokryta łzami, jak twarz Megan.
I żałuję, tak strasznie żałuję, że prędzej tu nie wchodziłam.
Że zrobiłam sobie przerwę. Przepraszam.
Wiesz, że zmieniam siebie, prawda?
Wiesz...?
A wiesz, że cię kocham? I wielbię? Gdybym mogła, pocałowałabym Twoje stopy. Gdybym mogła...
Póki co mogę tylko błagać. Abyś nie kończyła.
To opowiadanie przepełnione jest magią. I zielonym, przyjemnym w dotyku mchem.
Nie kończ, Cold...
A ja tak sobie myślę: jak ta jedna strona w Wordzie czcionką 8 może doprowadzić człowieka do łez?
No jak?
I znam odpowiedz, Szepcząca.
Jesteś wróżką, dobrą wróżką.
Moją wróżką.
Wróżką pełną uczuć, pełną magii i jeszcze czegoś.
Wróżką pełną prawdziwego, niepodwarzalnego talentu...
Jestem z ciebie bardzo dumna.
Wszystko jest ulotne, wiem.
Ale wierzę, że mimo przeciwności, mimo jej powołania - odnajdzie siebie.
Wierzę i nie tracę nadziei.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 11:44, 21 Cze 2006 Temat postu:

Nagle przed sobą zobaczyłam sylwetkę, która szybko poruszała się w moją stronę. Od razu rozpoznałam luźne ciuchy i dziwnie swobodny styl poruszania się. – był to Tom we własnej, zgarbionej nieco osobie.
Poczułam coś w rodzaju ulgi, ale też zaniepokojenia – czy coś mogło się stać Billowi? Albo Suss? Momentalnie poderwałam się z gałęzi i podeszłam do blondyna.
- Co się stało? – zapytałam szeptem, bojąc się, że jeżeli wypowiem te słowa zbyt głośno Tom rozpłynie się w rześkim, leśnym powietrzu.
- Właściwie to nic. Przyszedłem Ci tylko dostarczyć towarzystwa – próbował uśmiechnąć się zawadiacko, ale zamiast tego wyszedł mu uśmiech pełen żalu.
Byłam zbyt rozbita, by zrozumieć co miał na myśli. Otarłam wierzchem dłoni twarz, odwróciłam się do niego tyłem i ponownie usiadłam na miękkim mchu, porastającym ten kawałek drewna. Tom stał tak chwilę przede mną, zaś potem usiadł koło mnie, pozwalając bym wtuliła się w jego ciepłe ubranie. Łzy obficie moczyły mu bluzę, ale nie mówił nic, tylko siedział w ciszy, najwyraźniej zastanawiając się nad czymś. W końcu delikatnie objął mnie ramieniem i powiedział jakby sam do siebie:
- Nie mogę ci pomóc...
No i po co to mówisz, kretynie...
Nagle poczułam złość. Jakim, prawem on teraz tutaj siedzi? Jakim prawem patrzy na moje łzy i uczucia? Czemu otworzyłam się przed nim? Może jeszcze teraz będzie chciał, żebym zapomniała o Billu i w niebie stworzyli szczęśliwą rodzinkę?! No bo co by tłumaczyło te jego bezinteresowność? To, że przychodzi tutaj, by wysłuchiwać mojego płaczu? Wątpliwe.
Dawno zapomniałam, że nikt nie okazywał mi tak dawno czułości, troski i zrozumienia. Dawno zapomniałam, że istnieje coś jak pomoc. Ale nadal czułam obrzydzenie do Toma, który mnie teraz obejmował. Poczułam wstręt do siebie, że wtulam się w jego ciepłe, luźne ubranie. Przecież poradzę sobie...
Odepchnęłam go lekko i znów spojrzałam na zegarek. 14. 00... Jeszcze pół godziny... Moim duchem zawładnęło uczucie, że marnuję ten czas... Powinnam nadal siedzieć z Billem, śmiać się, pomimo łez, które były przypomnieniem... A teraz sterczę tu, sama z Tomem i bagażem, który ma zostać bezpowrotnie zniszczony.
- Meg, coś ci się stało? – zapytał zmartwiony, gdy zobaczył, iż obgryzam paznokcie z dziką pasją.
- Nic! – wykrzyknęłam piskliwym głosem. Zaraz zwariuję. Postradam zmysły, tutaj teraz, czekając na powrót, prowadząc bezsensowne sprzeczki z Tomem, który zdawał się zrozumieć, czemu nagle odsunęłam się na około metr od niego. Dlatego też spokojnie powiedział:
- Megan, uspokój się... Tym razem nie zamierzam Ciebie tknąć. Ewentualnie mogę te bagaże, jak się umówiliśmy. Zachowujesz się jak szczur, którego zamknęli w wiadrze! Uspokój się! Też miałem nadzieję, że zdarzy się cud i u nas zostaniesz, ale niestety! Musisz się z tym pogodzić! Wiem, że gadam jak opętany, ale uwierz, że inni mogą być w gorszej niż Twoja sytuacji!
Nie. Nie chcę rozumieć. Chcę być jedyna, poszkodowaną w swoim rodzaju. I nie pogodzę się z tym. Nie mam ochoty się godzić z odejściem tak-hop-siup do nieba, gdy na ziemi chodzi ktoś, kto jedyny mnie do końca zrozumiał i poznał!
Nie chcę rozumieć.
Chcę wreszcie postradać zmysły. To uczucie pustki, bezsensu było straszne. Przejście między człowiekiem zdrowym i zachwianym psychicznie jest niewyobrażalnie bolesne.
Chcę wysiąść. Nie czuć już nic...
Skąd mogłam posiadać mądrość, która by może mnie uratowała od tych stresów? Może gdybym była bardziej doświadczona, uśmiechnęłabym się lekko na pożegnanie Billa, a teraz z radością czekała na spotkanie Leyli? Może bym zapamiętała to jaką miłą przygodę, którą podarował mi los i patrzyła na to z uśmiechem, a nie szarpała się niczym Tomowy szczur?
Nie.
Nie chcę posiadać żadnych mądrości i doświadczeń. Chcę Ciebie Bill. Twego ciepła, melodyjnego głosu. Chcę Cię kochać.
14. 23.
Czas nie zna litości. Nie zareaguje na słowa, gesty. Lepsza już śmierć niż rozpamiętywanie czasu który nie wróci.
14. 30.
- Tom...?
- Tak, Meg?
- Bill mnie kochał?
- A wątpisz w to?
- Nie wiem.
- A Ty? Kochasz go?
- Tak.
- On Ciebie też.
14.35.
- Boję się. Boję się powrotu do tamtej rzeczywistości.
- Ja też się bałem po raz pierwszy.
- Słusznie?
- Do dziś nie wiem.
14. 36.
Poczułam jak ciało mi dygocze na skutek strachu. Jeszcze tylko parę sekund...
Nagłe szarpnięcie, błysk, lekki dotyk ciepłem dłoni Toma na moim ramieniu, delikatny ból w plecach i światło. Długie, srebrzysto-złociste promyczki okalające ciało nagle spowite w jakieś niebiańskie szaty. Stan trwał tak przez chwile, dostatecznie długo, bym mogła dotknąć niektórych z wiązek światła. Były ciepłe, przyjemnie wibrujące.
Za chwile huk i jakby wiatr przypchnął mnie do zimnych kafelków podłogi. Już po wszystkim? Tak, ktoś właśnie szarpnął mnie za ramię, podrywając do góry.
- Chodź, za chwilkę ląduje tu Argileei, pośpiesz się... – osobnik wypchnął mnie za drzwi, a ja poczułam się jak w gorączce, agonii, patrząc na tłum tak bliskich mi postaci ubranych na biało z brakiem tej jednej.
Najzwyklejszej.
Ludzkiej.
Powrót do góry
avenira & merinda




Dołączył: 09 Gru 2006
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/7
Skąd: z miejsca które jest na dnie ludzkich serc

PostWysłany: Sob 21:58, 30 Gru 2006 Temat postu:

Cold...stworzyłaś coś, co powinnam była przeczytać dużo, dużo wcześniej...
Nie zrobiłam tego, gdyż myśłałam, że będzie to telenowela...
A teraz ryczę...
Jestem zbyt wrażliwa i zanadto uczuciowa, żeby takie żeczy czytać...
To opowiadanie jest super...
Ale wiesz co?
Mam gdzieś tam we wnętrzu taką lekką nić nadziei, że nie dokończone to jescze jest...że postanowisz tak coś wykombinować, żeby oni byli razem...
Może Tom o wszystkim powie Billowi i on popełni samobójstwo by być z Megan?
To zależ yd Ciebie...
Czekam z niecierpliwością.
Buziaczki Razz
~ Avenira~


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu Forum Radosna Twórczość Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4


Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
phpBB (C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by JR9 for stylerbb.net & Programosy
Regulamin